1. Znacie taką grę Dacau? Oni wszyscy tutaj w to grają. I w badmintona, ale to mniej ciekawe :P Co raczej bardziej ciekawe, to to, że oni tutaj wieczorem wylegają na chodniki campusu i uprawiają sporty. Dwa już wymienione są najbardziej popularne. Ale oprócz tego widać biegaczy, rolkarzy, siatkarzy... Już wiem czemu tutaj nie ma grubych ludzi. Bo w czasie kiedy my przed akademikami zajadamy się kiełbaskami z grilla i popijamy to piwem oni się gimnastykują (nie udowodnie zdjęciami, może kiedyś. Ale nie chciało mi się zabierać wtedy aparatu ze sobą) ;)
Ale wracając do Dacau (tudzież DaCau - nie mam pojęcia jak to prawidłowo zapisać). Lotka do gry przypomina tę w badmintona. Tylko na dole ma coś w rodzaju gumowej sprężynki. A gra się to jak w naszą Zochę (pamiętacie ten śmieszny woreczek z fasolą tudzież grochem w środku?) - staje się w kole i odbija nawzajem do siebie za pomocą nóg ;)
2. Wiecie co zrobić jak chce Wam się pić, a nie ma piwa pod ręką? Zróbcie sobie sok z trzciny cukrowej. Najlepiej za pomocą magielnicy. Tak to tu mniej więcej wygląda. Wyciska się na gorąco. A potem miesza z lodem i tadaaam! Nawet smaczne. Ciężko opisać, bo niepodobne do żadnego z naszych smaków. I kosztuje niecałe 0.5USD... ;)
Maszynka do robienia soku (w lewym dolnym rogu - zużyta trzcina) |
3. Ale jeśli macie piwo pod ręką, to pijcie piwo. Bia Hoi - wietnamskie swieże piwo. Naprawdę pyszne. Nie mam pojęcia ile to ma procent (jakoś nie sprawdziłam), ale raczej podobnie do naszego, bo trochę po główce daje ;) Smakuje trochę jak nasze niepasteryzowane i jest dość gorzkie. Polecam serdecznie.
4. No i jeszcze trochę ponarzekam na ruch uliczny. Bo jak pojechałam do HaNoi (o tym następna notka) do okazało się, że moja uniwersytecka prowincja to oaza spokoju...
Pamiętacie taką scenę w Indiana Jonesie i Świętym Grallu, jak musi przejść wielką przepaść? Tam jest jakaś taka wskazówka w stylu: musisz uwierzyć i zrobić krok na przód. I on uwierzył i zrobił i przeszedł, bo się okazało, że jest przejście tylko dobrze zakamuflowane... No więc w HaNoi (i generalnie w Wietnamie) podobnie jest z przejściem przez ulicę. Tylko tutaj nie ma zakamuflowanego przejścia. Po prostu robisz krok i idziesz. Dzisiaj raz to koleś jak zobaczył moje wahanie (jakiś wietnamczyk) to wziął mnie za rękę i przeprowadził. Ale parę razy robiłam to sama. Oto algorytm: głęboki wdech i... jaaaazdaaaa! Mówię Wam, to się nazywa hardcore. I owszem, bywają skrzyżowania ze światłami. I co z tego?
5. Wiecie, że w tym, dziwnym kraju nawet zupę je się pałeczkami? Miałam okazję spróbować tradycyjnej zupy Phu. Trochę jakbyście do naszego rosołu wrzucili ryżowy makaron, dużo szczypiorki i pulpeciki z mielonego ;) Tak czy siak robi się tak: najpierw pałeczkami wyjadasz wszystko w zupie, a potem wypijasz resztę.
6. I na koniec kwestia typowo przetrwaniowa. Wiecie co to oznacza, jeśli budzicie się rano, wszystko Was swędzi, a twarz piecze jak głupia? Po pierwsze, że nie kupiliście moskitiery i pożarły Was muszki (znienawidziłam je pierwszego dnia - są tu ich miliony). A po drugie, że nie kupiliście kapelusza albo parasola. Parasol jak parasol - patrz poprzednia notka, ale kapelusz jest wart każdych pieniędzy :P
Tak, ta na zdjęciu to ja. Uprzejmię proszę o komentowanie kapelusza, a nie głupawej miny modelki ;) |
a można te piwa eksportować? np. do Polski, np. dla mnie? :)
OdpowiedzUsuńKrazek
ja też poproszę, ja też ! :P
OdpowiedzUsuńP.S. Siemaneczko krążek :D
No fotka w kapeluszu jest genialna :)
OdpowiedzUsuńJa się czasem boje w Polsce przejść przez ulice, a tam to bym chyba faktycznie musiała czekać na miłego wietnamczyka, który by się zmiłował ;-)
OdpowiedzUsuńOrgi