Wybraliśmy się w weekend większą grupą do HaNoi na wielką fetę z okazji 1000lecia miasta. Wietnamczycy są generalnie wielkimi patriotami, więc można się było spodziewać, że w do tego i tak już 4-milionowego miasta przyjedzie drugie tyle. No i chyba tak było, bo wieczorem ulica wyglądała tak:
I tak. To była ulica. Oni wcale nie stali na parkingu, tylko uparcie posuwali się do przodu... A my próbowaliśmy złapać taksówkę. A spróbujcie sobie wyobrazić nasze przejście przez ulicę ;)
W każdym razie na wstępnie dostaliśmy w prezencie od Wietnamczyków opaski z napisami "Kocham HaNoi" i "HaNoi w moim sercu". Wszyscy dookoła takie nosili. Można też było kupić serduszka-nalepki z żółtą gwiazdą i nalepki - flagi. No i koszulki :)
Dużo osób chodziło ubranych bardzo elegancko, można było spotkać Panie ubrane w tradycyjne stroje i małe dziewczynki ubrane nietradycyjnie, ale za to również bardzo barwnie...
Wiele miejsc oferowało wystawy. Na przykład w czymś, co znajomy Wietnamczyk określił jako Narodowa Sala Konferencyjna, można było zobaczyć różnego rodzaju drzewka i figurki...
A potem na jednej z ulic występ teatru...
Wszędzie na ulicach stały nacjonalistyczne pomniki, znaki i dominowała oczywiście czerwień....
A to zdjęcie trochę nie na temat, ale spacerując uliczkami Starego Hanoi znalazłam sklepik, który bardzo mi się spodobał. Z maskami konkretnie rzecz ujmując.
Aż wreszcie udało nam się dotrzeć do pierwszego, najstarszego uniwersytetu w Wietnamie. Wiecie, że powstał już w 1076r? Studiowali tam starożytną poezję, historię chin a także pisali wiersze i prowadzili dyskusje.
Oczywiście nie mogło zabraknąć przepięknej, bogatej, pachnącej kadzidłami i mieniącej się czerwienią i złotem świątyni...
...oraz wielkiego dzwonu.
A w tym miejscu wtrącę ciekawostkę kulturową. Chociaż niektórzy powiedzą, że marudzę. O ile cała impreza związana z milenium jest świetnie zorganizowana (to był dopiero początek - uroczystości potrwają tydzień) o tyle wietnamscy ludzie nie mają za grosz pomyślunku czy organizacji w sobie. Wspomnieć mogę o ludziach rozpychających się łokciami w tłumie, chodzących z parasolami i nieprzejmujących się, że właśnie wydłubują Ci oko czy braku jakiejkolwiek kolejności przy wsiadaniu i wysiadaniu z autobusu (w dwóch kierunkach naraz, kto szybciej - gorzej niż nasze stare babcie ścigające się do miejsca). Nie wierzycie? To zobaczcie jak wyglądała "kolejka" po bilety do tego uniwersytetu. Podpowiem, że ten pan najwyżej nie jest najwyższy wcale, tylko jest "podsadzony" na rękach przez innego pana...
Po trudach przepychania się przez tłum nagrodzonych widokiem przepięknych miejsc. Wybraliśmy się na poszukiwanie obiadu. I trafiliśmy nad jezioro Ho Tay. Jest to największe z niezliczonych jezior w HaNoi. A po nim pływają łódki w kształcie łabędzi. Zaciszne dość i romantyczne miejsce. Zwłaszcza po zmroku...
Niestety nie udało nam się załapać następnego dnia na paradę (którą obejrzeliśmy w telewizji przy kawie :P) ani na pokaz sztucznych ogni... Ale i tak spacer był warty zmęczenia przez które zasnęliśmy snem kamiennym korzystając z uprzejmości wietnamskiego kolegi i jego taty - pracownika naszego uniwersytetu. Których z tego miejsca tradycyjnie już pozdrawiam! :D
Polecam wszystkim obejrzenie fotek z tego niesamowitego dnia. Jest ich dużo, ale naprawdę warto zerknąć :) Znajdziecie je oczywiście na Picassie, w albumie "HaNoi 1000lecie" do którego link znajdziecie po lewej stronie w dziale "Warto zajrzeć".
W tym samym miejscu, w albumie "Spacer" znajdziecie zdjęcia z rynku w HaNoi, który znalazłam następnego dnia na krótkim, "pożegnalnym" spacerku. Ryneczki w Wietnamie to najbardziej chyba magiczne miejsca tutaj. Po prostu je uwielbiam. Bogactwo kolorów, smaków i zapachów doskonale oddaje różnorodność towarów, które można tam znaleźć. Mogłabym spacerować wśród stoisk z warzywami, owocami i ciuchami godzinami. A przy okazji rzucić okiem na (jeszcze często żywe - jak w przypadku tego rynku) ryby czy owoce morza. Na zachętę zdjęć zaledwie kilka(naście) :)
W trakcie tego samego spaceru natrafiłam na plac zabaw dla dzieci i Pagodę. Warte zobaczenia.
Szkoda, że zdjęcia nie potrafią oddać tego, co naprawdę tam widziałam i czułam. Ale jestem w trakcie instalowania photoshopa. Może jak nauczę się go obsługiwać, to będę potrafiła dodać tym zdjęciom trochę kolorytu.
A tym czasem pozdrawiam serdecznie wszystkich z dalekiego, gorącego i fascynującego Wietnamu :P
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz